sobota, 23 lutego 2013

Królowo – strzeż się tronu czyli bajka o niefajnej Monice cz.I


  Pewna urodziwa panienka o imieniu Monika, od dziecka marzyła o tym, aby zostać królową. Niestety ani czasy, w których żyła ani miejsce nie sprzyjały aby te marzenie zrealizować.
- Królowa Mona! – wzdychała przed lustrem, ustawiając się w pozie uwiecznionej przez Leonarda Da Vinci.
Aby choć trochę poczuć się jak władczyni postanowiła zamówić u stolarza tron. Długo zastanawiała się jak powinien wyglądać wymarzony mebel by w końcu, po wielogodzinnym projektowaniu i szkicowaniu przybrał on postać dużego fotela.
Stolarz Zygmunt był już człowiekiem niemłodym. Przyjaciele mówili do niego „Stary” – Zygmunt, Stary!

Zygmunt wiele już w życiu widział ale do tej pory nikt jeszcze nie zamówił u niego tronu. Cierpliwie wysłuchał wszystkich żądań i zachcianek Moniki. Dobrotliwie uśmiechnął się i powiedział:
- Zrobi się wedle życzeń, szanowna Pani.
Po kilku dniach przyszła królowa przyszła. Po tron przyszła. Od progu zaczęła kręcić nosem – a to odcień aksamitu za mało różowy, a to oparcie za niskie, a to za mało zdobień. Zygmunt westchnął i grzecznie odpowiedział:
- Zrobi się wedle życzeń, szanowna Pani.
- Żadna tam szanowna Pani tylko Królowo, mów do mnie Moja Królowo! – rozkazała Monika i wyszła trzaskając drzwiami.

Po paru kolejnych dniach, pojawiła się ponownie i znowu miała uwagi.
- Tron jest ciągle za mały! Trzeba powiększyć nóżki a najlepiej, żeby były w kształcie lwich łap! A tak w ogóle to jak niby miałabym zabrać taki wielki tron do domu? Masz mi go przynieść i to już jutro! – tupnęła Monika i odwróciła się na pięcie.
Następnego dnia Zygmunt Stary przytachał fotel na miejsce. Z trudem wepchnął go do pokoju. Królowa wskazała, gdzie tron ma stać po czym zasiadła na nim. Ruchem dłoni dała znać Zygmuntowi aby opuścił dwór i wyszedł na dwór.
Królowa Mona zgłodniała ale ponieważ nikt nie spełnił jej rozkazu dostarczenia kolacji, sama poszła do kuchni, zrobiła kanapki i herbatę i sama je sobie podała na srebrnej tacy. Usiadła na tronie i zjadła kolację. Tron utulił królową i nie wiadomo kiedy usnęła w jego miękkich ramionach.

piątek, 1 lutego 2013

Widziały gały…






Dziewczyny prowadziły miłą pogawędkę przy kawiarnianym stoliku w Galerii Handlowej. Oprócz słownego skojarzenia, spotkanie miało w sobie coś z połowu. Każda z rozmówczyń od czasu do czasu zarzucała haczyk z zalotnym spojrzeniem na atrakcyjnego klienta lub odwracała wzrok od natrętnych spojrzeń. Aspera postanowiła przerwać tę wzrokową orbitację i rzuciła
- Jestem byłą ekshibicjonistką!
- Co? – nie zrozumiały koleżanki
- No ex ekshibicjonistką!
- Jak to?
- Było to dość dawno temu – rozpoczęła opowieść Aspera. - Moja mama, dzięki dojściom w Pewexie kupiła sobie, za niemałe pieniądze, jeansową sukienkę. Sukienka była rozpinana od góry do dołu, miała piękne, srebrne napy i precyzyjne odszycia, które podkreślały wszystko, co najlepsze w kobiecej figurze. Była dumą mamy, obiektem zazdrości a jednocześnie czymś na tyle bliskim, że nawet otrzymała imię. Nazywała się Wirginia. Sukienka tak pięknie opinała kształty mamy, że z dnia na dzień dziurki w zapięciach niebezpiecznie „wyrabiały” się. Pewnego dnia przepadła nam pierwsza lekcja i mama wyszła do pracy wcześniej niż ja. Miałam okazję zabłysnąć w klasie, ubrałam się w jej Wirginię i poszłam do szkoły. Szkoła była położona w centrum miasta i jak zwykle rano, musiałam jechać zatłoczonym autobusem. Kiedy dojechałam na miejsce, tłok był już tak wielki, że przy próbie wyjścia czułam jak guziki puszczają jeden po drugim. Tuż przy drzwiach byłam rozpięta na całej długości i wciąż nie mogłam wyjść z autobusu. Zrobiłam lekki obrót aby przebić się ramieniem i ze zgrozą poczułam jak normalnie wychodzę z sukienki. Na szczęście zatrzymała się na drugim ramieniu. W ostatniej chwili złapałam za rękaw i wyskoczyłam na przystanek. Sukienka była ciągle w autobusie. Za moment drzwi miały się zamknąć a ja zostałabym jedynie w bieliźnie. Szarpnęłam z desperacją i w ostatniej chwili wyciągnęłam ją! Autobus odjechał a ja stałam prawie naga w samym środku miasta. Wszyscy wkoło gapili się na mnie, niektórym to nawet gały mocno wyszły z orbit! I wiecie co? To paradoks ale Wirginia wcale nie zrobiła większego wrażenia w klasie, nie było oczopląsu ani oczowytrzeszczu.
- Tak, tak, nie sztuką jest ładnie się ubrać ale ładnie rozebrać – filozoficznie stwierdziła Landrynia
- No to wznieśmy toast za nowe ubrania i stare przyjaźnie! – dziewczyny stuknęły się szklaneczkami
- I za odrobinę zdrowego ekshibicjonizmu – żebyśmy były dostrzegane, intrygujące i wzbudzające podziw!
Koleżanki cicho westchnęły, przez chwilę siedziały w milczeniu a potem ich wzrok rozbiegł się po Galerii w poszukiwaniu obiektów miłych dla oka.