sobota, 22 stycznia 2011

KOSZMAR Z ULICY BAZYLIANÓW...

Z pamiętnika Aspery:
Koszmar zaczął się już od rana.Pijąc kawę pomyślałam, że już prawie półmetek ferii, a ja tylko leżę w łóżku i...choruję. Dość tego, trzeba zrobić coś pożytecznego. Pomaluję łazienkę! W tym momencie zadzwonił do drzwi listonosz i przyniósł mi zamówione tusze do drukarki. Rozpakowałam i uznałam, że nie są one odpowiednie do mojej drukarki, a w dodatku jeden był uszkodzony. Od tej chwili rozpoczęłam fascynującą korespondencję z przedstawicielem firmy, która sprzedała mi owe tusze.W międzyczasie przyniosłam z balkonu puszkę z farbą. Dlaczego z balkonu? A dlatego, że w przedświątecznym szale sprzątania poupychałam wszystkie "wolno stojące" rupiecie tak, że już nie było nigdzie (poza balkonem) miejsca. Otworzyłam farbę, a tam - kamyczek, właściwie nie - bardziej gumka. Okazało się, że ta farba miała w sobie coś, jakiś silikon i nie można jej trzymać w temperaturze niższej niż +5°C. 

  Zabrałam się do przygotowań, pisząc jednocześnie do firmy od tuszy. Co godzinę przychodziła kolejna odpowiedź z wytycznymi w sprawie instalacji kartridżów, powoli zapychając mi pocztę. Trwało to mniej więcej do 17, w międzyczasie kupiłam farbę i zaczęłam malować łazienkę Lenon bardzo się ożywił i uznał, że musi mi "pomagać". Przyniósł papierową kulkę i toczył ją wszędzie. Potem wlazł pod stołek, wpychał ją i wyciągał spod pralki. W końcu uznał, że może ja tego dobrze nie widzę, więc złapał kulkę w mordkę i wskoczył na pralkę. Nie przewidział, że na pralce leży kuweta i wylądował prosto w białej farbie. Zanim zdążyłam zareagować wykatapultował się, zostawiając za sobą białe pieczątki. Przebiegł od łazienki, przez korytarz do pokoju Fidy pokonując wzdłuż(!) śliwkowy dywanik, aż w końcu schował się pod łóżkiem. Rzuciłam wałek i natychmiast zaczęłam prać chodniki, bo ta farba ma w sobie coś, jakiś silikon i jak zaschnie, to już nie puści. Kiedy skończyłam pranie wyciągnęłam Lenona. Zamiast skarpetek miał białe podkolanówki, lekko już sztywniejące, bo w tej farbie jest coś jakiś silikon. Kiedy Lenon zobaczył, że chcę go wsadzić do wanny zaczął rozsuwać łapy szerzej i szerzej, aż w końcu "przefiknął się" i przykleił do mojej szyi. Jakoś udało mi się go oderwać i choć darł się wniebogłosy umyłam mu łapy. I kiedy już prawie wszystko skończyłam zadzwonił dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to Fida i poczłapałam z wałkiem w ręku. Niestety nie była to Fida, a ... ksiądz po kolędzie. Zdołałam wyjąkać - ja... i zamiast wyjaśnień wyciągnęłam przed siebie wałek.
- Widzę - pokręcił głową z dezaprobatą - No to z Bogiem, moja panno - powiedział i oddalił się.
- Z Bogiem - odpowiedziałam, a kiedy zamknęły się drzwi dodałam - mój kawalerze!
A swoją drogą to już ze 30 lat z hakiem nikt tak do mnie nie mówił, było to tym dziwniejsze, że ksiądz był mniej więcej w wieku Fidy. Zaintrygowana swoim młodzieńczym wyglądem pobiegłam do lustra. Omal nie padłam z wrażenia, nic dziwnego, że nie dostrzegł moich zmarszczek, skoro całą twarz pokrywały białe pieczątki kocich łapek. Pokrywały zresztą nie tylko twarz, ale i całą resztę. Zrzuciłam brudne ubrania, bo tę farbę trzeba szybko uprać z powodu jakiegoś silikonu czy czegoś. A potem poszłam spać, bo miałam już wszystkiego dosyć.